Jarmark świąteczny

39 10 34
                                    


Od wypadku minęło kilka dni. Siniaki i pozostałe obrażenia zagoiły się zadziwiająco szybko. Czułam się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedziałam jednak, że tak szybka rekonwalescencja mogłaby wzbudzić zainteresowanie, więc przez większość czasu unikałam rodziców i gości, którzy przewijali się przez nasz dom. Konieczność nadrabiania materiału na studia była dobrą wymówką. Nie, żebym rzeczywiście się uczyła. Kto miałby do tego głowę w mojej sytuacji? Niestety moje dobrowolne odosobnienie nie mogło trwać wiecznie, więc po tygodniu z cichą rezygnacją zaczęłam szykować się do wyjścia. Z drugiej strony, gdybym miała spędzić kolejny dzień w domu, sam na sam z własnymi myślami, chybam by oszalała.

Czy jestem czarownicą? Czym jestem? Skąd wzięła się dziwna energia, która mnie wypełniała? I czym będę musiała za nią zapłacić? Owe pytania powracały do mnie kilka razy na godzinę. Nadal nie znałam na nie odpowiedzi, a niepewność sprawiała, że popadałam w szaleństwo i tworzyłam w głowie tysiące nieprawdopodobnych scenariuszy.

Podczas rekonwalescencji przekonałam się, iż rzeczywiście posiadam jakąś moc. Nie mogłam co prawda poruszać przedmiotów za pomocą myśli, jak na filmach, ale w czasie kąpieli, w których moczyłam się całymi godzinami, tworzyłam z wody fantastyczne kształty. Innym razem moje dłonie spowiły ogniste iskry. Mogłam wpływać na kształt herbaty w kubku, zapalić świecę bez użycia zapałek i powstrzymywać śnieg przed opadaniem na wybrane miejsce, jak na przykład parapet. Prychnęłam cicho na wspomnienie tych dziecięcych prób.

Każda myśl, każda próba sprowadzała się do rewelacji zasłyszanych od Daniela: opowieści o Pierwszym i Drugim Świecie, Eregii, Przebudzeniu i Mocy. Próbowałam znaleźć w internecie informacje na ich temat, ale żadne wyszukiwanie nie dało zadowalających efektów. Widać wujek Google jednak nie wie wszystkiego.

Musiałam wyjść do ludzi, zmienić otoczenie, przewietrzyć umysł. I najlepiej nie dać się zabić, gdyby pożeracz znów postanowić wziąć mnie na cel. Ta myśl sprawiła, że zawahałam się z ręką na klamce. Chwilę potem wyszłam z domu.

Śnieg skrzypiał pod moimi butami. Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem miasto ścisnął mróz i pokrył je biały puch. Dzięki temu Kraków wyglądał malowniczo jak obrazek. Nie widać było brudnych kamienic, które jeszcze nie doczekały się renowacji, śnieg nie zdążył zamienić się w breję na drogach i chodnikach. Atmosfera zbliżających się świąt sprawiała, że ludzie częściej się uśmiechali.

Pomyślałam o Gerardzie. Pewnie spodobałby mu się taki widok. Musiałam przyznać sama przed sobą, że od czasu odwiedzin Daniela nie mogłam zmusić się do nawiązania kontaktu z Gerardem. Choć było to strasznie głupie, miałam wrażenie, jakbym dopuściła się zdrady wobec niego. Dotknęłam palcami ust. Na wspomnienie pocałunku Francuza czułam smutek przeszywający serce. Potrząsnęłam głową, odrzucając te niemądre myśli. Przyspieszyłam, jakby to miało mi pomóc zostawić je za sobą.

Tego dnia nie mogłam skoncentrować się na nauce. Nie, żebym się tego nie spodziewała. Koleżanki i koledzy wypytujący o przebieg wypadku wywoływali we mnie dodatkową irytację. Dotarło do mnie, że zamieniłam jedno zamknięcie na inne. W końcu zaczęłam co chwilę zerkać na zegarek, wyczekując momentu, gdy skończą się zajęcia, na których właśnie siedziałam.

Musiałam wyjść, zanim się uduszę.

Wreszcie udało mi się uciec z sali, przemierzyć korytarze o wysokich stropach, które wydawały się mnie przygniatać, zbiec po starych, drewnianych, trzeszczących schodach i stanąć przed wejściem do budynku. Czułam w ciele niewidzialny magnes, który prowadził mnie w konkretnym kierunku.

Odetchnęłam głęboko. Ucisk w piersi zelżał.

Na Rynku były poustawiane kramy ze słodyczami, ozdobami choinkowymi i suwenirami. Uwielbiałam krakowski jarmark bożonarodzeniowy. Wiedziałam już, dokąd się udam, by poprawić sobie humor. Zrobiłam krok w ich kierunku, ale zawahałam się.

Tron Pierwszego ŚwiataWhere stories live. Discover now