Tajemniczy nieznajomy

63 17 85
                                    

[Polecam włączyć muzykę z mediów powyżej. Urzekły mnie słowa tej piosenki i to, jak doskonale pasuje do mojej historii <3]


Z dedykacją dla moniatuczyta

– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć – powiedział mężczyzna, odsuwając się ode mnie z uniesionymi rękami, jakby chciał pokazać, że nie ma złych intencji.

Odetchnęłam spokojniej, teatralnie przykładając dłoń do piersi i roześmiałam się nieco histerycznie, rozbawiona całą sytuacją. To nie był żaden złoczyńca. Zapewne towarzyszy jednemu z zaproszonych współpracowników ojca.

– Moja wina, zamyśliłam się – powiedziałam i machnęłam ręką. – Jest pan jednym z gości, mam rację?

Przyjrzałam mu się. Jego twarz oświetlała jedna z licznych solarnych lamp ogrodowych. Nieznajomy nie mógł jeszcze przekroczyć trzydziestki. Był wysoki i atletycznie zbudowany. Miał cerę niemal równie jasną jak moja. Jego zielone oczy hipnotyzowały mnie, nie pozwalając mi odwrócić wzroku. Ciemne, proste włosy zostały spięte nad karkiem w krótki kucyk. Miał na sobie casualowy garnitur, jasną koszulę i niedbale zawiązany krawat w kolorze leśnego mchu. Do tego wszystkiego miał świetnie dobrane perfumy. Dyskretnie zaciągnęłam się przyjemnym zapachem cedru.

– Daniel Chevalier – powiedział i uścisnął mi dłoń, uśmiechając się przy tym tajemniczo.

Popatrzyłam na jego rękę trzymającą moją dłoń. Miał długie palce. Wyglądały na delikatne, ale wyczuwałam na nich odciski. Ogarnęło mnie dziwne wrażenie déjà vu. Niestety nie przypominałam sobie, gdzie mogliśmy się już spotkać.

– Laura Leszczyńska – przedstawiłam się wreszcie.

Enchanté!

– Nigdy pana tu nie widziałam... – zauważyłam.

W końcu zorientowałam się, że wciąż trzymamy się za ręce. Szybko zabrałam dłoń. Mężczyzna wydawał się absolutnie niespeszony moją cokolwiek nerwową reakcją.

Oui, dopiero co przyjechałem z ojcem z Francji.

Ach, czyli to Francuz.

– To tłumaczy pańskie nazwisko, monsieur Chevalier.

– Wystarczy Daniel – uznał. – Mademoiselle...

– Laura. – Zbyłam kurtuazję machnięciem ręki. – Bardzo dobrze mówisz po polsku.

– Moja matka była Polką – wyjaśnił. – Zmarła trzy lata temu.

– Przykro mi – powiedziałam.

Daniel wzruszył ramionami, ale wyczuwałam bijący od niego smutek.

– Ta strata nas dotknęła, ale odejście matki nie było niespodziewane. Chorowała przez kilka lat. Rak – dodał.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Śmierć zawsze mnie przytłaczała, więc odwróciłam wzrok. Zauważyłam coś niebieskiego leżącego ławką przy fontannie. Nagle mnie olśniło! Wciąż nie założyłam butów! Miałam lodowate stopy.

Wyjdę na idiotkę..., jęknęłam w duchu. Pora na improwizację.

– Widziałeś już fontannę? Chyba wciąż pływają w niej rybki. Jest dość ciemno, ale może uda się coś jeszcze zobaczyć.

Bezceremonialnie ujęłam go pod ramię i poprowadziłam we wskazaną stronę. Daniel uśmiechnął się kącikami ust. Zastanawiałam się, czy wychwycił blagę w moim głosie, czy też wiedział, że nie ma tam żadnych rybek – kto trzyma ryby w fontannie?! – ale wolałam już chyba wyjść na ignorantkę niż dziewczynę, która w październiku biega na bosaka po ogrodzie w trakcie przyjęcia. Z drugiej strony, koleżanki twierdziły, że mężczyźni uwielbiają słodkie idiotki. Kiedy więc Daniel nachylał się nad taflą wody, ja szybko założyłam buty, po czym usiadłam na ławce, by od razu nie zorientował się, że zrobiłam się nagle o niemal dziesięć centymetrów wyższa.

Tron Pierwszego ŚwiataWhere stories live. Discover now